Droga do siebie – część I
Mam nadzieję, że ten tekst będzie dla Ciebie albo dla kogoś w Twoi otoczeniu inspiracją, że można zacząć od zera bez żadnego zaplecza do tego co w ostateczności staje się sensem Twojego życia.
Grudzień najczęściej wiąże się z refleksją z czym kończymy dany rok. Dla mnie rok 2021 oprócz podstawowych podsumowań jest jeszcze rocznicą 5 lat jak zaczęłam rysować mandale. Mandale, które tak naprawdę stały się dla mnie symbolem transformacji. I tak patrząc z perspektywy czasu pomimo, że ten moment w którym zaczęłam tworzyć był dla mnie bardzo ciężki to w ostateczności okazał się początkiem nowego etapu w życiu. To właśnie w grudniu 2016 r. narysowałam swoją pierwszą mandale. To był taki okres dla mnie gdzie bardzo chorowałam co również odbijało się na moim zdrowiu psychicznym. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak ważną rolę mandala odegra w moim życiu, nie wiedziałam „z czym to się je”, co to jest mandala, po co się ją rysuje, jak się to robi etc. (na szczęście mamy YT J ). Miałam wiele różnych pasji, co chwila czegoś próbowałam, więc nie chciałam się „napalać” bo nie wiadomo było jak długo to zainteresowanie mandalami potrwa. Ponadto zawsze byłam osobą wszechstronną co mi bardzo przeszkadzało bo chciałam mieć taką jedną drogę i nią podążać. Ale wracając do mandali to początek mogłabym nazwać tytułem: przeszkody. Po pierwsze w domu miałam tylko kilka kredek akwarelowych (nie wiedziałam nawet jak ich się poprawnie używa) i przybory kreślarskie jeszcze z czasów studiów inżynierskich (to akurat na plus). I tak narysowałam, jedną, dwie, pięć, ale efekt mnie nie zadawalał, chciałam lepsze kredki a to wiązało się kosztami (nie był to dobry moment na takie finansowe „fanaberie”). Pamiętam jak dzisiaj chodziłam „struta” co będzie jak kupię takie drogie kredki a potem okaże się, że mi przeszło i nie będę ich używać. Kredki dostałam pod choinkę. A potem to już tak można powiedzieć, że z górki. Znajomi zaczęli kupować od mnie mandale i dzięki temu mogłam kupić kolejne materiały plastyczne. Kolejną rzeczą to były moje kompleksy związane z brakiem wykształcenia plastycznego, że nikt u mnie w rodzinie nie rysuje a przecież „talent” dziedziczy się a nie można tak mieć od siebie. Po prostu czułam się gorsza, bałam się krytyki ze strony osób umiejących rysować. Z tego powodu nie potrafiłam do końca zaakceptować tego robię. Tak naprawdę, danie sobie pozwolenie, wyjście do ludzie takie prawdziwe było w momencie mojego pierwszego wernisażu. O dziwo nikt mnie nie zapytał wtedy czy mam wykształcenie plastyczne. Wiem, że dla wielu jest to bardzo ważne (i to jest ok), ale ja wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę liczy się to co chcę przekazać, że jest to autentyczne i zgodne ze mną, że robię to najlepiej jak potrafię. I tak na koniec tej części mam taką refleksję, że te wszystkie rzeczy, które uważałam za jakiegoś rodzaju przeszkody: pieniądze na materiały, brak miejsca do malowania, kompleksy, strach, choroby, że to tak naprawdę takie zasłony dymne, że gdy damy sobie pozwolenie to te wszystkie przeszkody nikną, przychodzą rozwiązania, pojawiają się ludzie. To ważne, żeby dać sobie szanse na bycie sobą pomimo wszystkiego, na robienie tego czego się kocha czy się to podoba innym czy nie. W momencie kiedy powiesz sobie TAK, ograniczenia zewnętrzne i wewnętrzne będą powoli się wykruszać. CDN……